Po dwóch
godzinach pakowania stwierdzam, że jedyną
konstruktywną rzeczą, jaką zrobiłam, było wywalenie z szafy 10 koszulek,
których od dawna nie noszę. Zawsze coś. Przy okazji pomogłam w
porządkach
mojemu Tacie, który nagle uświadomił sobie, że nie nosi połowy swoich
ciuchów.
Ja szczęśliwa, tylko kiwałam głową na rzeczy, które mi nie odpowiadają
(a nie było
tego dużo, chciałabym żeby każdy facet ubierał się tak dobrze, jak mój
Tata) i
cieszyłam się już na myśl o buszowaniu po męskim dziale i doradzaniu.
Uwielbiam
to! Zawsze z resztą wywlekę stamtąd coś dla siebie. Ostatnio padło na
flanelową
koszulę. Przed jej kupnem powstrzymała mnie tylko perspektywa zakupów w
Rzymie. Nadal jednak na mojej liście Must Have na jesień znajduje się
mniej więcej taka, jak z naszej mini sesji przebieralniowej ;)
Wracając do pakowania - moim odwiecznym dylematem jest ilość
butów. Hipotetycznie przez dwa tygodnie mogłabym chodzić w jednej parze, tylko jakoś
mi się to nie uśmiecha. Kobieta powinna przewidzieć każdą możliwą sytuację,
zwłaszcza jadąc to tak niezwykłego i zaskakującego miasta jak Rzym. O dziwo
moja torba zawiera tym razem więcej książek i innych zajmujących dużo miejsca
przedmiotów, jak choćby aparat, a niezwykle małą ilość ubrań. Czyżbym o czymś
zapomniała?
A, i jeszcze jedno – czy 5 par butów to za dużo? ;)
A, i jeszcze jedno – czy 5 par butów to za dużo? ;)
Fot. Rajder