Jedna z najlepszych w moim życiu majówek właśnie dobiegła
końca. Wyprawa z Amelią z Choccolatte’s Style była cudownym okresem lenistwa, objadania
się i ogólnie pojętego chilloutu. Rozpoczęłyśmy ją 6 dni temu, po uprzednim
przekopaniu całej szafy w poszukiwaniu czegokolwiek, co do siebie pasuje i
będzie można to uwiecznić na zdjęciach (jak rozdawali umiejętność pakowania
się, to stanowczo musiałam stać w innej kolejce).
Pierwszym punktem naszego blogerskiego wypadu
był Kazimierz Dolny. Pomimo złej pogody i beznadziejnej nawigacji o imieniu
Andrzej (która nawiase mówiąc poprowadziła nas na przeprawę „promową” – o ile
promem można nazwać coś, co przypomina tratwę i mieszczą się na tym dwa
samochody), dotarłyśmy do celu z jedynie lekkim opóźnieniem.
Choć Kazimierza nie można nazwać według mnie nawet
miastem, a miasteczkiem, a moje „Idziemy w miasto!”, wykrzyknięte po
przyjeździe, pasuje do niego jak pięść do nosa, to muszę przyznać, że jest jednym
z najładniejszych miejsc w Polsce, które dane mi było zobaczyć. Jedną z
atrakcji pierwszego dnia pobytu było poszukiwanie restauracji, która zaspokoiłaby potrzeby naszych małych, aczkolwiek bardzo pojemnych żołądków. Na ratunek
przybył nam portal Gastronauci, dzięki któremu trafiłyśmy do restauracji Zielona
Tawerna, będącej klimatycznym lokalem pełnym pysznego jedzenia.
Głównym punktem
programu był mecz, na który jak każdy szanujący się kibic poszłyśmy do
knajpy, aby tam wraz z kilkunastoma innymi osobami oglądać walkę o miejsce w
finale Ligii Mistrzów. Tak, my też oglądamy mecze i tak, też pijemy przy tym
piwo. Ale z sokiem ;)
Kolejnego dnia, po około pięciu przesunięciach budzika i
wstaniu o nieprzyzwoicie późnej porze, spakowałyśmy samochód, by był gotowy do
wyruszenia w dalszą podróż i poszłyśmy na śniadanie do uroczej knajpki o nazwie
„Knajpa Artystyczna”. Faktycznie, nawet nazwy dań były tam artystyczne.
Zwiedziłyśmy także dokładniej niż poprzedniego dnia całe centrum, przy okazji natrafiając na klątwę cyganki, usilnie próbującej zaczepić nas na rynku. W końcu wróciłyśmy do naszej Mandarynki (tak też pieszczotliwie nazywam mój samochód) i ruszyłyśmy w kierunku stolicy, tym razem z bólem serca omijając przeprawę przez Wisłę.
Widać, że bawiłyście się świetnie! Zresztą pięknie wyglądacie! O tym, że piwo pijecie to już wiedziałam z Naszym blogerskich spotkań, jakby nie Ty Kochana to raczej średnio miałabym z kim je pić, hehe. Ja kurcze też chyba razem z Tobą stałam w innej kolejce po umiejętność pakowania - boję się, że moje zdolności nie są wystarczające, aby zmieścić się jedynie w mały plecaczek (wada tanich lotów z bagażem podręcznym), na dwa dni mojej majówki, ale zobaczę za tydzień.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszą część relacji i Wrocłaaaaaw! :*
Ja też oglądam mecze i piję przy tym piwo, ale bez soku ;p a dodatku robię to od lat i mam swoją ukochaną drużynę. Rozumiem, że czeka nas więcej zdjęć z wyprawy, czekam z niecierpliwością bo wstęp mnie zaciekawił :)
OdpowiedzUsuńow, w Kazimierzu mnie jeszcze nie było! a piękne ujęcia, piszesz zachęcająco, chyba dodam do miast do listy miejsc koniecznych do odwiedzenia :-)
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcia, i masz takie same buty na I zdjęciu jak ja :)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia, i świetna wyprawa :)
OdpowiedzUsuńTeż oglądam mecze. Z tą różnicą że tenisowe i żuzlowe. ;))
OdpowiedzUsuńSwietne, klimatyczne foty :) Tawerna jawi mi sie poki co jako mega klimatyczne miejsce :))
świetne zdjęcia!:)
OdpowiedzUsuń